Po regeneracji sił na polu kempingowym przed Ravenną, ruszyliśmy w kolejny etap ku Monte Cassino. Cel, jak zawsze, jedziemy do wieczora, a ponieważ etap zaczyna się płasko, trzeba sprawnie pokonywać kolejne kilometry. Na porannej zmianie startują Zdzisiek z Wojtkiem, sezamek to „kropka nad i” po śniadaniu:

Tymczasem pozostali jadą ku Apeninom, by u podnóża gór jak najszybciej wystartowała druga zmiana – Jacek i Piotr. Góry z okna samochodu wyglądają na łagodne. Pozory mylą

Miało być 100 km przez góry, wyszło 130 km. Do tego pogubiliśmy się. Nasz system nawigacyjny nie mógł wyznaczyć innej trasy rowerowej, jak tylko po autostradzie. Oczywiste, że musieliśmy wybierać drogi lokalne, trzymając się w miarę blisko autostrady. Część dróg był w takim stanie, że nie można było w nie wjechać pojazdem wyprawy, dlatego nasze zaplecze logistyczne poprowadziłem autostradą, a kolarze byli zdani sami na siebie. Wjechali w ciemny, górski las, droga częściowo zawalona głazami, częściowo zarwana z przepaściami, pozarastana roślinnością – Tylko Predatora tam brakowało – skomentował Jacek. Zdzisiek i Wojtek na końcówkę ruszyli jeszcze na 25 km, by dotrzeć do pobliskiego miasta z zamiarem szukania miejscówki na postój. Tymczasem Piotr i Jacek szukali naszego pojazdu. Gdy się wreszcie spotkaliśmy, mieli na liczniku 130 przejechane km w niezwykle ciężkim terenie. Oczywiście tradycji stało się zadość – gdy jedziesz z Piotrem spodziewaj się deszczu – był deszcz i temperatura 8 st.C. Gdzie ta gorąca, słoneczna Italia??? Może ku niej dopiero jedziemy?

Nocleg kempingowo-hotelowy w Citta di Castello przed Perugią. Wreszcie sprawny Internet, dzięki czemu mogłem opisać nasze zmagania. Hotelowy pokój z prysznicem, kolacja w restauracji, a nie w przyczepie – to pozwala na szybką regenerację. Plan na kolejny dzień – 200 km. Do Monte Cassino zostało ok. 360 km!